Cóż, może śmierć to zbyt mocne słowo, ale legendarny biznes muzyczny, jak wszyscy go znamy, to OIOM cierpiący z powodu zniszczeń domeny cyfrowej.
Pozwól, że zabiorę Cię z powrotem do starożytnego świata zagubionego w czasie i pamięci… zagubionego i nie zapomnianego przeze mnie i kilka milionów innych włóczęgów surferów.
Lato 1965 roku było dla mnie przełomem. Grałem swoją pierwszą pracę w zespole i była to płatna praca. Zapłacono mi 10,00 $ za 2 godziny grania w katolickiej szkole w moim rodzinnym mieście Naperville w stanie Illinois. Miałem na sobie garnitur i grałem na gitarze basowej Sears Roebuck przez wzmacniacz basowy Sears Roebuck, który w betonowej piwnicy szkoły brzmiał jak wybuchy wzdęć Hippo w Wielkim Wąwozie w Chinach – dźwięk, który naprawdę bym pokochał usłyszeć ponownie dzisiaj. To były totalnie lampowe, analogowe głosy i gitary.
W tamtych czasach nie było „systemów nagłośnieniowych”, każdy z nas miał drogi mikrofon ElectroVoice, który wyglądał jak biznesowa końcówka Magnum .357, i każdy z nas podłączał mikrofon do drugiego kanału na tych samych wzmacniaczach, na których obsługiwaliśmy nasze gitary Poprzez. To było w porządku dla wszystkich oprócz mnie, ponieważ mój piskliwy głos białego chłopca konkurował z hipopotamem i naturalnie wyszedłem brzmiąc jak niesamowity, przenikliwy, przedpoznawczy demoniczny bek, spopularyzowany wiele lat później w „Egzorcyście” . Siostry obserwowały mnie, gdy grałem, trzymając mocno święconą wodę pod płaszczami… Myślałem, że będą łapać dzieciaki za „paluszki pasztecików”, ale przeważnie patrzyły na nasz zespół z wyrazami twarzy od przerażenia po wręcz mdłości. Prawdziwy analogowy rock’n’roll na żywo dla pokolenia II wojny światowej był podobny do stania obok F-86 Sabre Jet w trybie pełnego obrotu i startu…. zgrzytanie zębami, zbladłe tiki twarzy, łzy i wybuchy protestu Turretta. Było cudownie, chłopcy tańczyli z dziewczynami, dziewczyny obserwowały chłopaków z zespołów, chłopcy nienawidzili chłopaków z zespołów, a romanse zaczęły się mimo wszystko, gdy Rock 'n’ Roll królował w Ameryce latem 1965 roku.
To były czasy małej plastikowej płyty 45 RPM – cienkiego, czarnego krążka z dziwną żłobkowaną powierzchnią i jaskrawą etykietą wytwórni, na której widniał wykonawca i tytuł piosenki. Moją pierwszą płytą był 45. występ Shelley Faberes z „The Donna Reed Show”, śpiewającej „Johnny Angel”. Przypominam teraz, że jestem żonatym ojcem 2 chłopców – Shelley brzmiała niesamowicie „seksownie”… uroczo… dziewczęco…… Wyobraziłem sobie siebie w jej zespole, w garniturze, grającego na ogromnej gitarze Gibson Jazz, jak Neal LeVang na występ Lawrence’a Welka…..Widziałem, jak mrugam do Shelley, kiedy piosenka się skończyła… kurtyna się zamyka, a ona podchodzi do mnie – tak…… DOBRZE – muzyka była potężną siłą dla pokolenia boomersów…… Niezależnie od Shelley, a potem Uderzenie Beatlesów.
Beatlesi są tematem wielu encyklopedii, ale wystarczy powiedzieć, że 45 RPM rządziło światem lat 60. Kosztują od 50 centów do 1,50 dolara, a jeśli masz ich stos i gramofon RCA lub Silvertone, masz imprezę. Najwspanialsza muzyka, jaką kiedykolwiek napisano i nagrano, została po raz pierwszy usłyszana masowo na tych 45-latkach… a wicedyrektorzy i nauczyciele prowadzący hop hop lub sock hop w szkołach średnich podłączyli mikrofon do systemu nagłaśniającego sali gimnastycznej i umieścili go obok głośnika przenośnego gramofonu i krążył po sali gimnastycznej, gdy setki tysięcy osób z wyżu demograficznego otrzymało pierwszy kontakt, inny niż kopnięcie lub skarpetka w szczękę, które mieli w szkole podstawowej, płci przeciwnej. To był prawdopodobnie tytułowy szczyt amerykańskiego snu – zaledwie dwadzieścia lat od drugiej wojny światowej, u szczytu dobrobytu i kultury tego kraju…. inny temat na inny czas. Nikt w tych licealnych salach gimnastycznych nie miał pojęcia o technologii użytej do nagrania „Pretty Woman” czy „Downtown”.
Miły staruszek z Fullerton w Kalifornii, Leo Fender, rozpoczął diametralną zmianę, tworząc stosunkowo niedrogą linię świetnych, wytrzymałych i bardzo rasowo wyglądających gitar elektrycznych, a przede wszystkim pierwszy odnoszący sukcesy elektryczny bas. Teraz gitarzystę i basistę słychać było ponad perkusistą, a perkusista nie musiał się powstrzymywać. Narodziła się muzyka surfingowa, a „Wipeout” stał się kwintesencją powalającego rock’n’rollowego hitu. The Ventures i Beach Boys biegli z falą Fendera, aw całej Ameryce chłopcy kupowali gitary i wzmacniacze Fendera, a muzyka pop stała się nagle bardzo grywalna w formie NA ŻYWO. Było sprośnie, głośno, nie zawsze harmonijnie, ale zaraźliwie… Żywe gitary, perkusja i wokaliści zwyciężyli z gramofonami.
Mniej więcej wtedy zaczęło się szaleństwo – szaleństwo Biznesu Muzycznego. Tysiące zespołów w całej Ameryce chciało „wydać płytę” i podjęły się tego zadania z wielkim FEV – czyli tworząc nową branżę – środek drogi firm fonograficznych i dyskontowych studiów nagraniowych. Wiele z „One Hit Wonders” tamtej epoki zostało nagranych w tych małych, monofonicznych studiach, a płyty były tłoczone przez dziurawe firmy, które rzuciły kostką i czasami miały dużo szczęścia. Płyta, jeśli byłaby naprawdę dobra, interesująca, inna i ekscytująca, byłaby odtwarzana przez stacje radiowe ładujące się pod stołem za czas odtwarzania, a płyta odniosłaby wielki sukces. Większe firmy, takie jak Columbia, RCA i Capitol Records, usłyszały szum i całkowicie kupiły zespół od mniejszej firmy. Gdyby to była wystarczająco duża piosenka,
Problemem dla każdego z tych zespołów było zdobycie pieniędzy na nagrywanie. Przez większość czasu czyjaś mama i tata przychodzili z gotówką, a czas w studiu za 25-50 $ za godzinę był zarezerwowany. Potem chłopcy zabierali demo do lokalnej wytwórni płytowej i czasami płyty były tłoczone. Gdyby mamusia i tatuś mieli dość pieniędzy na wypłatę, płyta zostałaby odtworzona w dużej stacji, której przykładów nie wymienię. Gdyby nie było pieniędzy na wypłaty dla dużych stacji, mógłbyś umieścić swój zespół w pierwszej dziesiątce listy stacji AM o mocy 5000 W w Rudabaugh w stanie Indiana – przez tydzień, nie krócej, na koszt wieśniaka. Dla 98% zespołów w Ameryce w latach 60. i 70. taka była historia. Większość zespołów nigdy nie dotarła nawet do The Wonders w znakomitym filmie Toma Hanka „That Thing You Do”. Wypróbuj Google na stronach internetowych zespołów z lat 60., takich jak www.thebeatgeneration.com, i zobacz rozdział w amerykańskiej kulturze, który jest jednocześnie przezabawny, wzruszający i smutny.
Znam ten rozdział bardzo dobrze – moim zespołem był The Vynes z Naperville w stanie Illinois i mieliśmy 45 punktów w Athon Records, maleńkiej firmie prowadzonej przez sympatycznego człowieka, pianistę, który całymi dniami pracował jako tapicer w fabryce. Bardzo znana stacja radiowa zażądała 250 dolarów „pod stołem” za odtworzenie płyty…..nigdy się to nie wydarzyło. Ale ten słodki człowieczek zapłacił 50 dolarów i znaleźliśmy się w pierwszej dziesiątce zagubionej stacji na polach kukurydzy w stanie Indiana.
Wciąż pamiętam dreszczyk emocji w studiu nagraniowym. Wróciłem do domu z sesji i nie spałem całą noc, nie mogąc zasnąć. To było w centrum handlowym w Berwyn, Illinois….Balkan Studios…… specjalizowali się w nagrywaniu zespołów grających polkę. Slavco Hlad, nasz inżynier, był gburowaty, niegrzeczny i niekompetentny… nienawidził gitar i perkusji… nienawidził rock’n’rolla i dał nam o tym znać. To było monofoniczne studio, jeden utwór, a my musieliśmy śpiewać i grać piosenki na żywo – bez dogrywania… Musieliśmy ściszać tak nisko, że grałem całą sesję, nie słysząc mojego basu…… Nasz perkusista został wbity w uległość przez Slavco, który w pewnym momencie swojego życia musiał być w KGB, i przez całą sesję narzekał, że „zrujnujemy moje mick-rofones”. Płyta brzmiała, jakby była nagrana przez przekłutego pomidora…… były tam wszystkie instrumenty i wokale…. ale brzmiało to tak, jakbyśmy byli w klubie Holga’s Potato Surprise. Dopiero kilka miesięcy później zdaliśmy sobie sprawę z tych prawd i przyrzekliśmy sobie, że wrócimy do Chicago PROPER i wynajmiemy czas w A REAL STUDIO.
Te studia kosztują od 100 do 700 dolarów za godzinę. Nagrywanie po prostu nie było rzeczywistością dla większości zespołów. Jeśli jakimś cudem facet z WIELKIEJ FIRMY MUZYCZNEJ usłyszał cię, albo został w jakiś sposób włączony do twojego zespołu, albo dostał… eee… eee… jakieś gratyfikacje , od mamusi i tatusia albo jakąś tłustą kulkę w Pacer, żeby zapłacić zwrócić uwagę na twój zespół, ORAZ wtedy, gdyby podpisał kontrakt z zespołem… DOBRZE… wytwórnia zapłaciłaby za sesje, zapłaciłaby za okładkę i druk, zapłaciłaby za tłoczenie płyty i dystrybuowałaby nagrywać do wszystkich dużych sklepów… A oni opłaciliby DJ-ów w dużych stacjach radiowych. To był biznes muzyczny, w oszołomieniu mojej młodości.
Potem… Nadeszła rewolucja……Pierwszym wydarzeniem w dziedzinie muzyki w domenie cyfrowej były płyty kompaktowe… Odtwarzacze i płyty były bardzo drogie. Taśmowi puryści, tacy jak Neil Young, besztali ich brak „ciepła”… co… KIEDYKOLWIEK, Neil… Faktem było, że muzyka z płyt CD brzmiała cudownie… czysto, z pełną wiernością i niemal trójwymiarowym efektem w stereo. Świat powoli akceptował płyty CD, głównie dlatego, że odtwarzacze były tak drogie. Firmy założyły transkrypcję taśmy na CD… ceny zaczęły spadać.
W dużych miastach powstały pierwsze cyfrowe systemy nagrywania, nieskazitelnej jakości i wymagające dużych poświęceń przydatków i dzieci, aby zapłacić za czas nagrywania. Sytuacja muzyków w okopach faktycznie się pogorszyła. Naturalnie wszystkie duże firmy fonograficzne mogły płacić wysokie opłaty za nagrania ORAZ przejście na płyty CD w celu masowego marketingu. Alternatywne strategie polegające na przypinaniu bomb do piersi i porywaniu szefów płyt były poważnie rozważane przez artystów przekonanych o własnym geniuszu. Wypożyczanie dziewczyny lub dwojga NIE było niczym niezwykłym, a prezenty w postaci torebek z magicznym białym proszkiem stały się wizytówkami, dzięki którym zespół przeszedł przez silnie ufortyfikowane bramy frontowe pałaców płytowych. Wszystko to było prawdą – tak właśnie było.
Przełomowym wydarzeniem, które na zawsze zmieniło tę paskudną sytuację, było opracowanie niedrogiej nagrywarki płyt CD i dodatkowej karty dźwiękowej, które zmieściłyby się w obudowie typowego komputera osobistego, wraz z towarzyszącym oprogramowaniem, które dało muzykowi wirtualną, niemal nieograniczoną liczbę utworów studio nagrań, wraz z rozwijanymi menu do korekcji, pogłosu, echa, efektów chorus, a nawet modelowania wzmacniacza. Wszystko to stało się dostępne za mniej niż 400,00 USD. W tym samym czasie wielkie firmy, takie jak Teac, Sony, Roland i Yamaha, wprowadziły samodzielne przenośne rejestratory cyfrowe z wbudowanym całym tym oprogramowaniem. Maszyny te były w przedziale cenowym, na który mógł sobie pozwolić każdy zespół lub artysta.
To, co wstrząsnęło ziemią i ostatecznie zabiło BIG TIME RECORDING INDUSTRY, to fakt, że te systemy brzmią równie dobrze, jeśli nie lepiej, niż flagowe studia nagraniowe w Los Angeles, Chicago i Nowym Jorku. Lepiej, ponieważ wolni od stresu związanego z patrzeniem na zegar, członkowie zespołu mogli eksperymentować z mikrofonowaniem, miksowaniem, używaniem różnych efektów i sprzętu….. mogli robić wszystko, co chcieli w swoim własnym czasie. Końcowy zmiksowany produkt brzmiał równie dobrze, jak wszystko, co zostało wyprodukowane gdzie indziej – przez większość czasu było lepsze… bardziej inspirujące.
Pojawiły się firmy, które brały płyty główne zespołów, drukowały etykiety i okładki i powielały je w ilościach znacznie mniejszymi kosztami niż tłoczenie płyt winylowych. Zespoły i artyści mają teraz dostęp on-line do rządowej strony poświęconej prawom autorskim oraz oprogramowania, które pozwoli im nawet produkować i drukować własne okładki i etykiety płyt.
Ostatnią bombą była opcja plików mp3, która pobierała pliki cd wave, kompresowała je i umożliwiała ich całkowity transport przez pobranie ze strony internetowej lub e-mailem.